Ostatnia tajemnica Leonardo da Vinci cz. III
Inspiracja: "Tajemna wieczerza" Javier Sierra, wyd. Albatros, 2006 r.
Leonardo da Vinci- przystojny Włoch i niezwykle utalentowany samouk z nieprawego łoża. Pracował na największych dworach Europy, był malarzem, architektem, filozofem, muzykiem, pisarzem, odkrywcą, matematykiem, mechanikiem, anatomem, wynalazcą, geologiem i rzeźbiarzem.
Ostatnia tajemnica Leonarda dotyczy miejsca spoczynku mistrza. Nie jest to Florencja, nie Mediolan, nie Rzym i chyba nawet nie katedra w Amboise we Francji, gdzie został pochowany zaraz po śmierci.
Czy rzeczywiście znajdujący się tam sarkofag z napisem Leonardo da Vinci kryje szczątki autora Mona Lisy?
Wątpliwości są duże, bo nawet boczna tabliczka umieszczona w kaplicy informuje: „Tu prawdopodobnie jest pochowany Leonardo da Vinci”. Skoro to jedynie miałby być symboliczny grób, to gdzie leżą kości wielkiego Włocha? I co stało się z ciałem wielkiego renesansowego uczonego?
"Jak dzień trudem wypełniony sen miły przynosi, tak życie dobrze przeżyte miłą śmierć wyprosi" – napisał Leonardo da Vinci w jednym ze swoich wczesnych aforyzmów.
Czy miał rację? Przekonał się o tym, mając 67 lat kiedy 2 maja 1519 r. zmarł.
Ponad tydzień wcześniej zdążył podyktować swoją ostatnią, w której nie zapomniał nawet o wiernej kucharce, zapisując jej płaszcz z czarnego sukna, sztukę materiału i dwa dukaty. Rodzeństwu podarował 400 skudów zdeponowanych w banku we Florencji. Uczniowie Salai i Vilanis otrzymali dom z winnicą pod Mediolanem (zakupioną obecnie przez najbogatszego człowieka na świecie Bernarda Arnaulta). Najdroższemu Melziemu przypadły w udziale wszystkie manuskrypty mistrza. Leonardo da Vinci szczegółowo zaplanował swój pogrzeb. Pragnął, aby pochowano go w kolegiacie na zamku w Amboise. Podczas ceremonii żałobnej 60 biedaków miało trzymać zapalone świece – artysta nawet zostawił pieniądze na zapłatę dla nich. Zamówił też 30 mszy zwykłych i 3 koncelebrowane, które miały zostać odprawione w trzech kościołach, w tym – w będącej nekropolią francuskich królów – bazylice klasztornej w Saint Denis. Gdy zmarł jego ostatnia wola została wypełniona co do joty.
Zanim wyjaśnię, co działo się z grobowcem Leonardo, chciałabym przypomnieć kilka faktów, związanych z pobytem Mistrza we Francji.
Po śmierci Giuliana de Mediciego, w marcu 1516 r., Leonardo przeniósł się do Francji na dwór króla Franciszka I. Poznał go w grudniu 1515 r. w Bolonii, gdzie władca Francji towarzyszył papieżowi Leonowi X i jego świcie. 21-letni monarcha urzekł go niezwykłą ogładą oraz umiłowaniem kultury, a jak się później okazało również przymiotami natury fizycznej. Mówi się, że Franciszek był kochankiem Leonardo. Kiedy Mistrz ruszył do Francji, razem z nim przekroczyły Alpy przytroczone do siodła trzy obrazy – Mona Lisa, Dziewica z Dzieciątkiem i św. Anną oraz Jan Chrzciciel. Po przyjeździe został obdarzony tytułem pierwszego malarza, inżyniera i architekta oraz siedmioma setkami złotych skudów rocznie. Włoski artysta zamieszkał w pałacu Cloux (od 1660 r. upowszechniła się nazwa Clos-Lucé), który po tułaniu się z dworu na dwór, stał się jego ulubionym domem. Teraz mógł, zgodnie z wolą młodego króla, spokojnie myśleć i pracować.
A miał nad czym. Artysta miał zaprojektować królewską rezydencję w Romorantin, którą Franciszek chciał wznieść dla swojej matki Ludwiki Sabaudzkiej. Projekt był bardzo ambitny: przewidywał osuszenie bagien i odwrócenie biegu rzeki tak, by nawadniała pobliskie pola.
Ponadto Leonardo tworzył maszyny i zabawki mające uświetniać królewskie przyjęcia.
Na chrzest Henryka syna monarchy francuskiego, skonstruował ogromnego mechanicznego lwa, z którego tak naprawdę najbardziej cieszył się król, a nie jego syn.

Po naciśnięciu odpowiedniego punktu na ciele lwa, otwierały się ukryte drzwiczki i pokazywał herb Burbonów - stylizowany kwiat lilii (rekonstrukcje), https://gadzetomania.pl/mechaniczny-lew-leonarda-da-vinci-odtworzony-po-500-latach-wideo,6703434457998977a
Leonardo do pomocy, ale też dla towarzystwa zabrał do Francji swojego 24-letniego ucznia Francesco Melzi, syna mediolańskiego arystokraty. Francesco był jego sekretarzem i kochankiem, dlatego też, zgodnie z ostatnią wolą Mistrza, odziedziczył on wszystkie rysunki i karty z notatkami. Leonardo pragnął aby po jego śmierci Melzi opracował je i opublikował. Wspólnie z dwoma skrybami uczeń stworzył tzw. "Traktat o malarstwie", który po jego śmierci odziedziczył krewny Orazio. Niestety nie zdawał on sobie sprawy z ich wartości. Część zapisków sprzedał, część rozdał, a część schował na strychu.
Leonardo da Vinci nie narzekał na brak gości. Często składał mu wizyty sam król, korzystając z podziemnego przejścia, które miało łączyć zamek w Amboise z oddalonym o jakieś pół kilometra pałacem Cloux. Odwiedzał go również kardynał Luigi D’Aragona, który podziwiał przywiezione obrazy: św. Annę, Jana Chrzciciela oraz Giocondę (ten najsłynniejszy portret Lisy Gherardini, żony bogatego florenckiego kupca Francesco del Giocondy, Leonardo nigdy nie oddał zleceniodawcy, zabierając w każdą podróż w jaką się udawał).
Chwaląc perfekcję zaprezentowanych płócien, Antonio de Beatis, sekretarz kardynała Ludwika Aragońskiego, zauważył, że „niestety, z powodu paraliżu prawej ręki nie można się po mistrzu więcej niczego dobrego spodziewać”. Zapis ten ciągle wzbudza wiele kontrowersji, ale faktycznie Leonardo był pod koniec swego życia dotknięty udarem mózgu i paraliżem prawej części ciała. Jednak chyba sekretarz nie zdawał sobie sprawy, że mistrz jest mańkutem i nie wpływa to na jego umiejętności.
Być może Leonardo – jak wielu mu współczesnych, chociażby Michał Anioł czy Sebastiano del Piombo – ukrywał swą leworęczność, bo była źle postrzegana?
Leonardo mając 60 lat naszkicował ją, tytułując jako „La mano stanca”, zmęczona ręka. Badając rysunki naukowcy doszli do wniosku, że ręka nosi znamiona anomalii genetycznej zwanej syndaktylią: dwa palce, środkowy i serdeczny, są częściowo zrośnięte, a palec mały jest szczególnie wydłużony (taką rękę Leonardo namalował Chrystusowi w Ostatniej Wieczerzy oraz w swym turyńskim autoportrecie. Co ciekawe, w pochodzącym z 1510 r. fresku autorstwa Rafaela lewa ręka Platona, który powszechnie uważany jest za portret Leonarda, również ma cechy syndaktylii). Również Sandro Botticelli malując obraz Adoracja Trzech Króli uwiecznił Leonarda (razem terminowali u Verrocchia) z chromą lewą ręką: dwa palce, środkowy i serdeczny nie są zgięte w stawie, w nienaturalnej pozycji jest też palec mały. Podobno, aby ukryć tą przypadłość Leonardo nosił ekstrawaganckie szaty z długimi rękawami. Być może dlatego też otrzymał swoje imię, oznaczające okrutną bestię o drapieżnych kończynach (dzięki tej informacji można by było potwierdzić fakt, czy szczątki w grobowcu należą faktycznie do Leonarda).
Pomnik Leonardo da Vinci w Amboise, fot. S. Means/Flickr/CC BY-SA 2.0
Losy szczątków Mistrza były dość burzliwe i nie dane mu było spoczywać w spokoju. Najpierw hugenoci, którzy chcieli dokonać zamachu i porwać małoletniego króla Franciszka II zajęli zamek. W ogóle nie zajmowali się grobowcem. Zamach się jednak nie udał i 1500 protestantów zostało pojmanych i powieszonych lub utopionych w Loarze. Jak podają źródła, nie było haka czy balkonu, na którym nie wisiałoby ciało straconego spiskowca. Podobno fetor był tak nieznośny, że król z całym dworem musiał opuścić rezydencję, już na zawsze. Leonardo został "sam". W XVII wieku zamek wykorzystywany był jako więzienie. Dzieła destrukcji dopełniły czasy rewolucji francuskiej, kiedy (w 1802 r.) większa część zamku razem z miejscem ostatniego spoczynku włoskiego geniusza, zostały zburzone.
Po ponad 50 latach, w 1863 r. niejaki Arsene Houssaye prowadzący badania archeologiczne na tym terenie, wydobył kamienną trumnę i ciało z ogromną czaszką. Jak stwierdził czaszka "jest wielka, bez wątpienia mogłaby pomieścić wyjątkowy mózg". Na wieku trumny (według innych przekazów na marmurowej płycie nagrobnej) można było odczytać litery LEO DUS VINC- co mogło oznaczać jedno- LEONARDIUS VINCIUS. Houssaye polecił wykonanie odlewu czaszki, ale niestety nie wiadomo dzisiaj gdzie, zarówno odlew jak i czaszka się znajdują. Pozostałe kości podobno zostały zebrane do wiklinowego koszyka, ale o nich słuch również zaginął. Znaleziono je dopiero w 1874 r. i pochowano w kaplicy Św. Huberta (z pewnością Leonardo nie był z tego zadowolony, bo raczej nie przypadł mu do gustu patron myśliwych, skoro on sam był wegetarianinem). Jednak, czy są to rzeczywiście kości geniusza?
W 2003 r. powstał Narodowy Komitet d/s Historycznego i Artystycznego Dziedzictwa, którego celem jest badanie nierozwiązanych zagadek przeszłości. Także szczątki Leonardo są poddawane badaniu metodą datowania węglowego, a próbki DNA z zębów i kości są porównywane z domniemanymi potomkami wielkiego Mistrza. Szef Komitetu Jones Silvano Vincenti (nazywany włoskim Indiana Jones) stwierdził "Jedynie wykonawszy dostępne dziś analizy, a chcemy to zrobić w dwóch zespołach: francuskim i włoskim, będzie można ustalić ponad wszelką wątpliwość, czy w kaplicy spoczywają szczątki wielkiego Leonardo, czy nie" (badania miały skończyć się w 2019 r., ale jeszcze trwają).
Są też inne organizacje, które szukają prawdziwych szczątków artysty. Są to: Leonardo da Vinci Heritage (zaczęli oni od pobrania odcisków palców z notatników, a teraz szukają jego żyjących krewnych) i J. Craig Venter Institute, badająca zebrane DNA. W 2019 r. naukowcom udało się odtworzyć drzewo genealogiczne Leonarda i odnaleźć potomków artysty. Podobno jednym z nich jest reżyser Franco Zeffirelli.
Źródło: Shutterstock / klss
Ale badania cały czas trwają i mimo wszystko zawsze istnieje ryzyko, że jednak nie są to szczątki Leonardo, co może to oznaczać tylko jedno, że nadal zazdrośnie strzeże on swojej ostatniej tajemnicy.
Po śmierci Giuliana de Mediciego, w marcu 1516 r., Leonardo przeniósł się do Francji na dwór króla Franciszka I. Poznał go w grudniu 1515 r. w Bolonii, gdzie władca Francji towarzyszył papieżowi Leonowi X i jego świcie. 21-letni monarcha urzekł go niezwykłą ogładą oraz umiłowaniem kultury, a jak się później okazało również przymiotami natury fizycznej. Mówi się, że Franciszek był kochankiem Leonardo. Kiedy Mistrz ruszył do Francji, razem z nim przekroczyły Alpy przytroczone do siodła trzy obrazy – Mona Lisa, Dziewica z Dzieciątkiem i św. Anną oraz Jan Chrzciciel. Po przyjeździe został obdarzony tytułem pierwszego malarza, inżyniera i architekta oraz siedmioma setkami złotych skudów rocznie. Włoski artysta zamieszkał w pałacu Cloux (od 1660 r. upowszechniła się nazwa Clos-Lucé), który po tułaniu się z dworu na dwór, stał się jego ulubionym domem. Teraz mógł, zgodnie z wolą młodego króla, spokojnie myśleć i pracować.
A miał nad czym. Artysta miał zaprojektować królewską rezydencję w Romorantin, którą Franciszek chciał wznieść dla swojej matki Ludwiki Sabaudzkiej. Projekt był bardzo ambitny: przewidywał osuszenie bagien i odwrócenie biegu rzeki tak, by nawadniała pobliskie pola.
Ponadto Leonardo tworzył maszyny i zabawki mające uświetniać królewskie przyjęcia.
Na chrzest Henryka syna monarchy francuskiego, skonstruował ogromnego mechanicznego lwa, z którego tak naprawdę najbardziej cieszył się król, a nie jego syn.
Leonardo do pomocy, ale też dla towarzystwa zabrał do Francji swojego 24-letniego ucznia Francesco Melzi, syna mediolańskiego arystokraty. Francesco był jego sekretarzem i kochankiem, dlatego też, zgodnie z ostatnią wolą Mistrza, odziedziczył on wszystkie rysunki i karty z notatkami. Leonardo pragnął aby po jego śmierci Melzi opracował je i opublikował. Wspólnie z dwoma skrybami uczeń stworzył tzw. "Traktat o malarstwie", który po jego śmierci odziedziczył krewny Orazio. Niestety nie zdawał on sobie sprawy z ich wartości. Część zapisków sprzedał, część rozdał, a część schował na strychu.
Leonardo da Vinci nie narzekał na brak gości. Często składał mu wizyty sam król, korzystając z podziemnego przejścia, które miało łączyć zamek w Amboise z oddalonym o jakieś pół kilometra pałacem Cloux. Odwiedzał go również kardynał Luigi D’Aragona, który podziwiał przywiezione obrazy: św. Annę, Jana Chrzciciela oraz Giocondę (ten najsłynniejszy portret Lisy Gherardini, żony bogatego florenckiego kupca Francesco del Giocondy, Leonardo nigdy nie oddał zleceniodawcy, zabierając w każdą podróż w jaką się udawał).
Chwaląc perfekcję zaprezentowanych płócien, Antonio de Beatis, sekretarz kardynała Ludwika Aragońskiego, zauważył, że „niestety, z powodu paraliżu prawej ręki nie można się po mistrzu więcej niczego dobrego spodziewać”. Zapis ten ciągle wzbudza wiele kontrowersji, ale faktycznie Leonardo był pod koniec swego życia dotknięty udarem mózgu i paraliżem prawej części ciała. Jednak chyba sekretarz nie zdawał sobie sprawy, że mistrz jest mańkutem i nie wpływa to na jego umiejętności.
Być może Leonardo – jak wielu mu współczesnych, chociażby Michał Anioł czy Sebastiano del Piombo – ukrywał swą leworęczność, bo była źle postrzegana?
Leonardo mając 60 lat naszkicował ją, tytułując jako „La mano stanca”, zmęczona ręka. Badając rysunki naukowcy doszli do wniosku, że ręka nosi znamiona anomalii genetycznej zwanej syndaktylią: dwa palce, środkowy i serdeczny, są częściowo zrośnięte, a palec mały jest szczególnie wydłużony (taką rękę Leonardo namalował Chrystusowi w Ostatniej Wieczerzy oraz w swym turyńskim autoportrecie. Co ciekawe, w pochodzącym z 1510 r. fresku autorstwa Rafaela lewa ręka Platona, który powszechnie uważany jest za portret Leonarda, również ma cechy syndaktylii). Również Sandro Botticelli malując obraz Adoracja Trzech Króli uwiecznił Leonarda (razem terminowali u Verrocchia) z chromą lewą ręką: dwa palce, środkowy i serdeczny nie są zgięte w stawie, w nienaturalnej pozycji jest też palec mały. Podobno, aby ukryć tą przypadłość Leonardo nosił ekstrawaganckie szaty z długimi rękawami. Być może dlatego też otrzymał swoje imię, oznaczające okrutną bestię o drapieżnych kończynach (dzięki tej informacji można by było potwierdzić fakt, czy szczątki w grobowcu należą faktycznie do Leonarda).
Losy szczątków Mistrza były dość burzliwe i nie dane mu było spoczywać w spokoju. Najpierw hugenoci, którzy chcieli dokonać zamachu i porwać małoletniego króla Franciszka II zajęli zamek. W ogóle nie zajmowali się grobowcem. Zamach się jednak nie udał i 1500 protestantów zostało pojmanych i powieszonych lub utopionych w Loarze. Jak podają źródła, nie było haka czy balkonu, na którym nie wisiałoby ciało straconego spiskowca. Podobno fetor był tak nieznośny, że król z całym dworem musiał opuścić rezydencję, już na zawsze. Leonardo został "sam". W XVII wieku zamek wykorzystywany był jako więzienie. Dzieła destrukcji dopełniły czasy rewolucji francuskiej, kiedy (w 1802 r.) większa część zamku razem z miejscem ostatniego spoczynku włoskiego geniusza, zostały zburzone.
Po ponad 50 latach, w 1863 r. niejaki Arsene Houssaye prowadzący badania archeologiczne na tym terenie, wydobył kamienną trumnę i ciało z ogromną czaszką. Jak stwierdził czaszka "jest wielka, bez wątpienia mogłaby pomieścić wyjątkowy mózg". Na wieku trumny (według innych przekazów na marmurowej płycie nagrobnej) można było odczytać litery LEO DUS VINC- co mogło oznaczać jedno- LEONARDIUS VINCIUS. Houssaye polecił wykonanie odlewu czaszki, ale niestety nie wiadomo dzisiaj gdzie, zarówno odlew jak i czaszka się znajdują. Pozostałe kości podobno zostały zebrane do wiklinowego koszyka, ale o nich słuch również zaginął. Znaleziono je dopiero w 1874 r. i pochowano w kaplicy Św. Huberta (z pewnością Leonardo nie był z tego zadowolony, bo raczej nie przypadł mu do gustu patron myśliwych, skoro on sam był wegetarianinem). Jednak, czy są to rzeczywiście kości geniusza?
W 2003 r. powstał Narodowy Komitet d/s Historycznego i Artystycznego Dziedzictwa, którego celem jest badanie nierozwiązanych zagadek przeszłości. Także szczątki Leonardo są poddawane badaniu metodą datowania węglowego, a próbki DNA z zębów i kości są porównywane z domniemanymi potomkami wielkiego Mistrza. Szef Komitetu Jones Silvano Vincenti (nazywany włoskim Indiana Jones) stwierdził "Jedynie wykonawszy dostępne dziś analizy, a chcemy to zrobić w dwóch zespołach: francuskim i włoskim, będzie można ustalić ponad wszelką wątpliwość, czy w kaplicy spoczywają szczątki wielkiego Leonardo, czy nie" (badania miały skończyć się w 2019 r., ale jeszcze trwają).
Są też inne organizacje, które szukają prawdziwych szczątków artysty. Są to: Leonardo da Vinci Heritage (zaczęli oni od pobrania odcisków palców z notatników, a teraz szukają jego żyjących krewnych) i J. Craig Venter Institute, badająca zebrane DNA. W 2019 r. naukowcom udało się odtworzyć drzewo genealogiczne Leonarda i odnaleźć potomków artysty. Podobno jednym z nich jest reżyser Franco Zeffirelli.
Ale badania cały czas trwają i mimo wszystko zawsze istnieje ryzyko, że jednak nie są to szczątki Leonardo, co może to oznaczać tylko jedno, że nadal zazdrośnie strzeże on swojej ostatniej tajemnicy.
Źródła:
https://www.youtube.com/watch?v=oLd8zDlU6Hs&list=PLAmtuk4m9auOCg34p1l51e3ubQri33U2A&index=4
https://www.tygodnikpowszechny.pl/kod-leonarda-158827
https://www.focus.pl/artykul/ostatnia-tajemnica-leonarda
https://www.wprost.pl/tygodnik/188847/tajemnica-grobu-leonarda.html
Komentarze
Prześlij komentarz